Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/081

Ta strona została uwierzytelniona.

Ryszard (z zapałem). Czy godzi się przekonywać panią, że jesteś królową swojego rodu i że ci w nim służy największa swoboda, jaką kobieta rozporządzać może? Boże mój, dziwić sie trzeba tylko niebu i ziemi, że pani o tem ciągle nie mówią!
Emilia (nieśmiało). Panie Ryszardzie, dlaczego mnie to nie rozwesela, tylko rozstraja? Dlaczego im bardziej mnie pan uspokajasz, tem bardziej pana się boję? (zbliża się Janusz z Zygmuntem, którego głos usłyszawszy, Emilia drgnęła).

SCENA V.
Ciż, Zygmunt i Janusz.

Zygmunt. Dlatego, że jaskółka podobno strzeże się nawet dotykać jaskrawo ubarwionego robaka. Jak zaręczają naturaliści, zjawisko to, zwłaszcza między ptakami amerykańskiemi, ma być niewątpliwe. Wskazówką tu nie doświadczenie osobnika, ale długiego szeregu pokoleń, dziedziczenie przekazane w postaci instynktu.
Janusz. Jaka to szkoda, panie kochany, że ludzie nie przekazują na potomstwo swoich doświadczeń: nasi synowie unikaliby świetnie ubarwionych...
Zygmunt (śmiejąc się). Kiedy hrabia ciągle przyrodnicze spostrzeżenia odnosisz do ludzkich stosunków, w których działają inne czynniki. Jeżeli pan wierzysz indyjskiej legendzie, która utrzymuje, że gdy Bóg stworzył pierwszych rodziców, oboje kichnęli i z ki-