Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/021

Ta strona została przepisana.

wymordował nieprzyjaciół, odezwał się, że powinni go nagrodzić tobą.
Orla. Najmiłosierniejszy z bogów, spraw, niech szczęście ciągle tańczy przed nimi, śmieje się i wabi ich w najdalsze okolice.
Arjos. Gdzie ukryłaś dzieci?
Orla. Stary je tu ułożył w żłobku skały i uśpił.
Arjos. To moje, prawda Orlo, tylko moje? Ty do nikogo nie należałaś?
Orla. Jak serce twoje tylko do ciebie.
Arjos. Czemuż urodziłaś dwoje?
Orla. Nie wiem. Ale patrz, chłopczykowi ja dałam twarzyczkę, a dzieweczce ty.
Arjos. Tak, wierzę ci, gołąbko. Dobry staruszek także śpi?
Orla. Osłabł.
Arjos. Nie oddycha — sztywny — umarł!
Orla. Z głodu. A dzieciom przygotował śniadanie z kilku jajek ptasich i poziomek.
Arjos. Zawsze był dla mnie dobry i ojcem moim się nazywał. Zacny człowieku, pocałowałbym duszę twoją, gdybym wiedział, gdzie ona przy twoim ciele siedzi. Niech ci w niebie wszystkie rozkosze służą.
Orla. Trzeba go ziemi oddać.
Arjos. Nie mam czem ani wykopać grobu, ani dobyć ognia. Zresztą nie można zapalić stosu, bo by nas dymem zdradził.