Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/036

Ta strona została przepisana.

— Bo ma brzuch rozlazły. Jeśli jej trupa przywiążesz na dnie, to go zje.
— Wy gadacie, a ogień nam antylopę pożera. Zdejmujcie — już dobra!
Zbliżyła się nieśmiało grupia kobiet i stanęła w pewnej odległości.
Pierwsza kobieta. Nie zapominajcie o nas, bo głód warczy nam w brzuchach i zjada wnętrzności.
Mężczyźni. Cicho, sowy! Upominacie się, jak gdybyśmy już byli syci i psom ogryzki rzucali.
— Nie noście brzuchów z sobą, to wam nie będą dokuczały.
— Czemże na jadło zarobiłyście? Od dwu dni nie mieliśmy czasu nawet pomyśleć, że jesteście na coś przydatne.
Druga kobieta. A kto rannych wrogów dobijał? Kto im oczy wydrapywał? Kto kamieniami głowy rozmiażdżał? Pracowałyśmy, jak i wy... I gdyby nie nasza pomoc, wielu z was nie tu, ale tam by odpoczywało i ziemię gryzło.
Mężczyźni. Poszły precz, ropuchy! Ćmy gęsto latają po nocy, możecie je łapać i zjadać.
Trzecia kobieta. Zdechnij, będą miały gdzie jajka złożyć.
Mężczyźni. W las małpy! — Osypać je żarem! — Wbić kołek w najszerszą gębę! (Jeden z mężczyzn porwał z ogniska płonące drzewo i cisnął je za kobietami, które z krzykiem uciekły). Zdmuchnęliśmy szelmy, jak dym, co w oczy gryzie. Wartoby kilka najtwardszych w go-