Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/050

Ta strona została przepisana.

żądają, porozdzieram zębami najmężniejszych wojowników, spać będę na zarzewiu, położę sobie pod głowę mrowisko, wytarzam się na cierniach, abym tylko ją posiadał. Wyrzeknę się nawet zemsty, obdaruję Arjosa, ale niech mi przywiodą Orlę. Ach, gdybym ją teraz miał, gryzłbym ją moją żądzą, wysysał, wchłaniał... Musiałaby się zamienić na sto kobiet, ażeby wytrzymała moje pieszczoty... Nie, ja jej nie uszkodzę, nie dokuczę, będę ją pielęgnował, jak ranę, będę się jej bał, tylko niech raz przy mnie stanie.
Zmik. Stanie... Arjos jest także trochę czarodziejem i zapewne psuje moje zaklęcia za pomocą przyjaznych mu duchów, ale ja go pokonam.
Alrun. Nie wiem, dlaczego jej tak pożądam: czy dlatego, że mi się podobała, jak żadna, czy że uciekła wtedy, kiedy ją mieć mogłem? Od tego czasu krew mi się w żyłach gotuje warem, a gdy pomyślę, ja wódz, najwaleczniejszy z walecznych, że ją uprowadził i zużywa jakiś mizerny Arjos, którego przerzuciłbym przez dziesięć szałasów... Nie, nie będę o tem myślał, bo zaraz choroba we mnie się lęże. Ach, ty podłe słońce, ty jedno ich widzisz, ty jedno wiesz, gdzie oni są, a milczysz! Znowu mi niedobrze... Odgaduję, czego mi brak. Wczoraj w południe zauważyłem, że mój cień gdzieś znikł — musiał mi go ukraść jakiś zły duch, życzliwy Arjosowi.
Zmik. Łatwo mu go odbiorę i oddam ci.