Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/083

Ta strona została przepisana.

kto tego sposobu nauczył się ode mnie? Księżyc. On także zanurza się co wieczór w wodę nieba, kładzie sobie na głowę błyszczącą czapkę, podpływa niedostrzeżony do gwiazd i wyławia je przez noc do rana. Dlatego to czasem, gdy trafi na większą głębię, widać mu tylko brzeg czapki.
Orla. Śmieszny głupiec.
Arjos. Tak przekonany o swej potędze i wszechmocy! Zdaje mu się, że niepotrzebnie siada do łodzi, bo mógłby morze okraczyć nogami, że ziemia drży z obawy, ażeby tupnąwszy mocno, nie przedziurawił jej na wylot, że drzewa rodzą owoce ze strachu przed jego gniewem, że wszyscy ludzie żyją tylko z jego łaski. Oszalał w zuchwałej pysze i dlatego tak nas zawzięcie ściga. Niech ściga, wprzódy sobie zębami własne ucho odgryzie, niż nas upoluje. Jeszcze grasuje w tej okolicy, za kilka dni jednak posunie się dalej. Wtedy my przemkniemy się wstecz drogą jego pochodu i gdzieś zapadniemy w puszczy.
Orla. Ach, mój Arjosie, gdyby to już raz osiąść stale!
Arjos. I ja tego pragnę. Jak tylko upatrzę ostęp leśny zupełnie bezpieczny, zbuduję domek, sprowadzę dzieci i będziemy sobie żyli wszyscy razem. Do żadnej gromady przyczepiać się nie chcę.
Orla. O tak, tak.
Arjos. A jeżeli połączymy się z jakąkolwiek, to tylko z taką, w której mężczyźni mają swoje kobiety,