Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/176

Ta strona została przepisana.

dobył z niego ryki piorunu, nie miałbyś większej niespodzianki nad te, jakich ja codzień od niej doświadczam. Poprostu nie rozumiemy się.
Astjos. A przecież ty tak umiałeś opanowywać kobiety!
Heron. I umiem, tylko wobec tej jednej, wobec żony, zawodzi mnie cała moja sztuka do tego stopnia, że prosty ogrodniczek, który jej poda bukiecik kwiatów, bardziej ją zadowoli, niż ja wszystkiemi mojemi staraniami. Przynajmniej uśmiechnie się do niego i podziękuje. Czy ona i w dzieciństwie była dziwaczką?
Astjos. Miała odmienne od nas wszystkich upodobania, ale była wesoła. Zresztą nie obserwowałem jej uważnie, gdyż mnie wogóle nie zajmowały kobiety bezużyteczne, a do nich należy siostra. Po co ona pojechała do rodziców, kiedy ją upewniłem, że są zdrowi?
Heron. Pytałem. Tęsknię do innego życia — odparła — chciałabym także odwiedzić kilka drzew, które mi są drogie. Bądźże mądrym z tej odpowiedzi!
Astjos. Nie podejrzewasz jej o jakąś ukrytą miłość?
Heron. I o tem myślałem, ale chyba w waszej okolicy nikogo nie ma...
Astjos. Ile razy przyjedzie, ciągle chodzi samotna po polach i lasach.
Heron. Przed kilku dniami zaczęła z niezwykłem ożywieniem mówić o tym waryacie, czy oszuście, który