Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/236

Ta strona została przepisana.

Sternik. Nie pytaj, bo jest to ogień, który mi serce przepala i którego zgasić nie mogę. Od kilku tygodni rozdziera mnie chęć ucieczki i żal, a gdy wieczorem legnę na posłaniu, myśl o tem rozcina mi mózg przez całą noc, jak piła.
— Innym radziłeś...
Sternik. Tak, zbuntowałem wszystkich niewolników w okolicy i naszych, którzy pracują w winnicach i kopalni, podburzyłem nawet lękliwą czeladź Wir-Wira, naznaczyłem im dziś w nocy miejsce zebrania na jednej z gór Datali, skąd mają wyruszyć i przygotowanemi krypami przepłynąć morze; wam powtarzam: po powrocie pani biegnijcie za gwiazdą, świecącą na niebie Protoryi, ale co ja z sobą zrobię — nie wiem. Gdybym był pewny, że nigdy mojej pani nie będę potrzebny... Zresztą w ten kawałek czasu, który mnie od grobu dzieli, nie zmieści się już wiele szczęścia, chociażbym go nawet gdzieindziej znalazł. Wy młodsi... wam ta gwiazda może jeszcze rzucać długie smugi światła
— Czy ty wierzysz, że Arjos nas wyzwoli?
Sternik. I tego nie wiem, moi bracia. Czuję tylko, że od niego biegną ku nam jakieś zapowiedzi lepszej doli, że on jest zwiastunem nowego dla nas życia. Może to bóg w człowieka wcielony, może siłą z nieba przyniesioną rozbije nasze kajdany, zetrze z nas piętna hańby i nada nam prawa ludzkie. Na jawie i we śnie odurza mnie to marzenie. W tej strasznej ciem-