Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

Włoch gra mdlejąca arję z „Trubadura“,
I rzuca spojrzeń ogniste pociski
Na rozgadane przed bramą służące.

W sadach, dreszcz dziwny wstrząsa każdem drzewem;
A smutne klony i lipy marzące,
Wieczornym ptaków rozczulone śpiewem,
Szepczą i liśćmi całują się tkliwie...

O miejskie drzewa! na kamiennej niwie
Wzrosłe i zawsze na nostalgie chore!
Próżno wy gwiazdom skarżycie się nocą,
I łzy serdeczne sączycie przez korę —
Żaden wam z duchów nie przyjdzie z pomocą!

Słońce zagasło, ostatniemi blaski
Kościelnych wieżyc ozłociwszy krzyże.
Miasto się skrywa mrokiem nakształt maski;
Do gniazd jaskółki podążają chyże,
A z nor podziemnych, niby z głębi ziemi.
Wstają i idą na połów — szakale...
Sklepy gwiazdami błysły gazowemi,
Łunę rzucając na przechodniów fale;
A ta olbrzymia ludności kaskada.
Podobna źródłom grającym wśród Tatrów,
Z szumem w kawiarnie oświetlone wpada,
Ujście znajduje we wrotach teatrów,
Lub pochłonięta czarnych sień gardzielą,
W małych strumykach odpływa i ginie.