Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Nie wymyślą męk sroższych jak w téj wojnie,
Piekielnéj wojnie żywota s cierpieniem.
Boi się przesilił nareszcie — strumieniem
Łzy się rzuciły i płynęły hojnie.
Ażem odetchnął. Lżej mi. Wznoszę głowę,
W pustyni upał, słońce już wysoko,
Już odjechali. Tylkom widział owe
Reszty namiotów i, jak sięgnie oko,
Szlak wydeptany czołgał się po piasku,
I w oddaleniu ginął w dziennym blasku.

Dopadłem konia. Wezwał za karawaną
Ślad w ślad pędziłem — lecz mię myśl wstrzymała:
Pocóż ich ścigam? i cóż mi z dognaną?
Ązza nie będzie moją, tylko chwała,
Żem u nich żebrał, nadmie harde pyski.
Nie! Derar się nie spodli — wracaj koniu!

Odtąd to, Hadi, zawszem tych miejsc bliski,
Odtąd co wieczór idę w tém ustroniu
Dumać o Azzie. Nieraz tu pielgrzyma
Piosnka o moich przygodach zatrzyma