Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/174

Ta strona została przepisana.

Święcą zwaliska, i pełni popłochu,
Przy świetle gromnic tłoczą się do lochu.
I widzą postać zbrojnego widziadła —
Postać jęknęła i na twarz upadła;
Lecz kiedy Prymas, za którym szło grono,
Sięgnął rękoma, kędy skarb złożono,
Widmo powstaje, rękę mu odpycha,
Pies brzęknął w łańcuch i zawarczał z cicha.
Prymas nie wątpi, że strachy odegna,
Żegna upiora, i upiór się żegna;
Święconą wodą kropi go co chwila,
Upiór się modli i głowę uchyla.
Więc chrześcijanin... nie lęka się krzyża,
Lecz trąca, kto się do skarbu przybliża.
Próbują księża wszyscy po kolei,
Śpiewają Psalmy: „Misereremei!”
I upiór śpiewa, i uklęka zdala,
Jeno do skarbca tknąć się nie dozwala.
Jęczy, aż echo odzywa się w gmachu.
Kapłani zbladli, umilkli ze strachu
I przerażeni wybiegli z podziemi,
A jęk grobowy ozwał się za niemi.
 

IV.
Mówią o skarbcu i starzy, i młodzi,

Po całym kraju powieść się rozchodzi —
I król zawołał: Skąd ten postrach płonny?
Ej, mości panie, podskarbi koronny!
Znając odwagę waszą nieomylną,
Wierności waszej polecamy pilno:
Ruszaj do zamku! to sprawa ojczysta,
Rzeczpospolita na skarbie skorzysta;
A jakieś widmo, co przestrasza księży,
Mego rycerstwa pewno nie zwycięży.
Więc uzbroiwszy i piersi, i głowę.
Lecą pancerni w zwaliska zamkowe,