Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/209

Ta strona została przepisana.

Wyprawił mnie do Niemiec, z niepłonną nadzieją,
Że ocean mądrości w moją głowę wleją.
Marzyłeś, zacny starcze! marzyłeś radośnie,
Że i Polsce ode mnie zaszczytu przyrośnie,
I ty dojdziesz pociechy na zgrzybiałe lata,
Że syn twój będzie mędrzec na podziw u świata.
Arcybiskup Gnieźnieński i Prymas koronny...
O! znikły twe rojenia, jak meteor płonny!
Bo k'ziemskim dostojnościom trzeba zimnej głowy:
Ja mam serce szaleńca i polot orłowy,
Nie umiem kłamać cnoty, w którą się nie wierzy,
Rzucać klątwy na bliźnich lub więzić kacerzy.
 
Niesforne moje serce i mój umysł bystry
Wittemberskie doktory, wiedeńskie magistry,
Świadomi co się dzieje na ziemi i w Niebie,
Jęli kształcić i łamać każdy wedle siebie,
I każdy, wznosząc księgę okurzoną pyłem,
Wołał: Do mnie, młodzieńcze! ja prawdę odkryłem!
Ja biegłem, porzucając spoczynek i jadło,
Z pokarbowanem czołem i z twarzą wybladłą,
I patrzałem ze skrytym niepokojem łona,
Jak na skinienie Lutra germańskie plemiona,
Szarpając pisma Rzymu z zajadłością wściekłą,
Wyzywały do walki i Niebo i piekło.
Od Elby aż do Renu rwąc się z całą mocą,
Jednym śmiechem szyderczym narody chychocą,
Krzycząc, że teraz światło prawdy się wyjaśni,
Że potargano siatkę przesądów i baśni.
Patrząc w oczy człowieka, co te cuda tworzy,
Rzekłem sobie: Zaiste! ten jest Prorok Boży!
A prorok mnie pokochał uprzejmością chętną
I namiętnie rozżarzał mą duszę namiętną.
Mawiał do mnie: Młodzieńcze! sądzono-ć zaiste,
Byś, jak Jędrzej Apostoł, światło wiekuiste
Zaniósł na Słowiańszczyznę — śmiało jeno, śmiało!
Ostrz twe pióro, by zwalić starzyznę spróchniałą!