Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/585

Ta strona została przepisana.

Że dzisiaj zesłał dzień mu najszczęśliwszy.
Za ciernie życia, co musim przenosić,
Za ból codzienny, co nam serce targa,
Jednej nagrody byłoby już dosyć:
Przyśnić sen taki, jak miał Ojciec Skarga.
Bo okiem duszy musiał widzieć żywo
Bóstwo promienne, a ludzkość szczęśliwą,
A najszczęśliwszy — to stary Szeliga;
A on sam klęczy pod Niebiosów progiem,
Prawicą w piersi bije się przed Bogiem,
Lewicą ludzi z padołu podźwiga...
Takie sny święte, wolne od zakały,
Nad głową Skargi ulatać musiały.

XVI.

Nazajutrz, ledwie do świtu się bierze.
Już Ojciec Skarga z brewiarzem w dłoni
Klęczy pod cieniem klonu i jabłoni
I cichym głosem odmawia pacierze.
Godzi się wierzyć, że Niebo poruszy
Ten jego pacierz pokorny a święty.
Bo człowiek Boży, mąż potężnej duszy,
Nietylko własnem zbawieniem zajęty.
Tam burza miota Chrystusa Kościołem,
Tam jego zakon szkalują potwarce,
Król z senatorskiem i rycerskiem kołem
W ciągłej niezgodzie, w ustawnej poswarce.
Jest nad czem płakać, jest modlić się o co!
Skarga pojmuje, czego Polsce trzeba:
Modli się rzewnie, aby Pan Bóg z Nieba
Ku Kościołowi pospieszył z pomocą.
Ażeby króla uzbroił wytrwaniem,
Stan senatorski dobrej rady tchnieniem,
Rycerską szlachto zgodnem przywiązaniem,
Pobożnem sercem i bitnem ramieniem:
I Panu Bogu w opiekę oddaje
Ubogich kmieci, którym tu najgorzej;