Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/056

Ta strona została przepisana.

Ale jeśliby tyle rzek na strawę mało,
I kosztować-ciby się wód słonych zachciało,
Masz morza lubo Białe, co po długich biegach
Holenderskie przy naszych stawia nawy brzegach;
Lubo Czarne, którego choć Ordyńczyk broni,
Naszéj jednak zdobyczą będzie, da Bóg, broni,
Saméj mi tylko, radzę-ć, nie tykaj Śreniawy,
Któréj nurt nieraz bywał krwią pogańską krwawy.
Niechaj ją Zefir wiecznie powiewając chłodzi.
Niech jéj wód zbytnią suszą krople nie odchodzi,
Niech spokojnie w ozdobę téj ojczyźnie płynie
I przy nagrodzie jako zasłużonéj słynie.



23. Rękawice.

Ukradła serce, dusze mię zbawiła
Pieszczona ręka i zaraz się skryła
W perfumowaną rzymską rękawicę;
Tę w te gorąca nalazła piwnicę;
Tę i lodownią, w któréjby przez znoje
Nienaruszone skryła śniegi swoje.
Nie dziw po części; bo tak złodziéj czyni,
Kryje się pilno, kiedy co zawini,
I zbójca kiedy na lesie dowodzi,
W odmiennéj sukni i maszkarze chodzi.
Już się o kradzież nie będę prawował,
Ani o rozbój będę następował,
Tylko niech winny szuka ze mną zgody
I da się na znak całować ugody.



24. Letni strój.

Nie gań mi lata, nie łaj ciepłéj chwili,
W którą nie jako Adam z Ewą żyli,
Nago się nosim atoli pieszczone
Dziewczęta lekko chodzą ustrojone.
I przystałyby znając swą płeć czystą
I na materyą cale przezroczystą
Teraz w gorąco Kasia grube szaty
Zrzuca i stroje wdziewa Małgorzaty.
Koszulką słabą gładkie ramię kryje;
Włos nie w więzieniu po szyjéj się wije,