Strona:Polska w r. 1811 i 1813 T.1.djvu/22

Ta strona została przepisana.

niejszych było nadanie żywszego ruchu pocztom wozowym. Mimo tego saskie pocztyljony zostali przy starym nałogu; napróżnoś krzyczał, groził, klął, obiecywał bajeczne kije i bajeczne tryngelty: nic nie pomagało. Jeneralna dyrekcja poczt dała mi konie kurjerskie; jednakże dopókim był w Saksonji wlókłem się jak za marami; dopiero dotknąwszy ziemi polskiej zacząłem prawdziwie jechać. Zdawałoby się, że sto mil przedziela ostatnią pocztę saską od pierwszej stacji pocztowej polskiej; taż sama różnica zaszła we wszystkiem tak pod względem fizycznym jak moralnym. Tu już inni ludzie i inne konie. Zamiast niezgrabnych, dużych szkap, w ciężkich szorach, gnących się pod ciężarem opasłych pocztyljonów, ujrzałem brykające małe koniki w lekkiej, powiązanej sznurkami uprzęży, poganiane przez źle ubranych lecz zwinnych i ochoczych jak ich konie, pocztyljonów. Uważałem także, iż kiedy w innych krajach, płacąc za więcej koni, mniej ich dostajesz, w Polsce dają ci większą liczbę, niż ta, za którą płacisz. Nieraz też w ciągu tej drogi musiałem prosić się moich woźniców, aby wolniej jechali. Słowem od granicy do Warszawy leciałem ciągłym galopem.


II.
Pan Serra mój poprzednik. — Skład terytorjalny W. Ks. Warszawskiego. — Jego stan moralny.

Spodziewałem się otrzymać od mego poprzednika pana Serry[1], wskazówki tyczące się rzeczy i osób, zupełnie dla mnie obcych.

Pan Serra człowiek rozumny, wytrawnego zdania, nie lubił się udzielać. Aczkolwiek porzucał tytuł rezy-

  1. Rezydent francuski w Warszawie, od r. 1811 poseł francuski na dworze saskim.