Strona:Posażna panna.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.
—  35  —

mu Kolski niecnie oczernił, to musiała go Adelcia djabelnie wziąć za serce... wartoby mu dopomódz, aby nie dostał kosza, ergo należałoby mu dać przyzwoitą naukę. Tak pomyślawszy, wziął Plichta sędziego pod ramię i wyprzedziwszy towarzyszy o parę kroków, przemówił:
— No?
— Co?
— Podobała się?
— Kto?
— Nie udawaj! wiesz o co chodzi.
— Rzeczywiście... śliczna.
— Słuchaj zatem: skoro ci się podobała, to trzeba być niedołęgą albo dziwakiem, aby z nią rozmawiać o — katarze.
— Wy doktorzy lekceważycie małe słabości, aby potem ciągnąć pieniądze od pacyentów, kiedy w cięższą chorobę popadną przez lekceważenie lekkiej.
— Choćby tak było, to nie ośmieszaj się przed panną! Słuchaj więc, odpowiedz mi seryo, czy, gdyby cię panna zechciała (co może nastąpić tylko wtedy, jeżeli zapomnisz o katarze), ożeniłbyś się z nią? hę?
Sędzia oglądnął się, czy nikt nie słyszy i odrzekł cicho:
— Tajemnica! żeby nikt się nie dowiedział, nużbym dostał kosza?...
— Więc ożeniłbyś się?
— Ożeniłbym — odparł cichutko sędzia.
— A więc słuchaj: będziemy robić, co w ludzkiej mocy, abyś nie dostał kosza, ale jak mi przy pannie słowo piśniesz o katarze, to umywam ręce od wszystkiego!
— Ani o zaziębieniu?
— O żadnej słabości, ani przypadłości! Masz być wesołym, mów z nią o literaturze.... o muzyce... o... sztuce, o czem ci się zresztą podoba, tylko nie o tym przeklętym katarze! Hm! żebyś tak zrobił jaki czyn bohaterski?... no... pomyślę i o tem.
Sędzia ścisnął rękę Plichty z rozrzewnieniem i rzekł: