Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/167

Ta strona została skorygowana.

Ledwie był za drzwiami, gdy starosta z Iwanowskim wkroczyli, oba z nosami wielce spuszczonymi, szczególniéj horodniczy.
— Że téż żadna rzecz, gdy dwie kobiety o niéj wiedzą, nie utrzyma się w sekrecie — rzekł kwaśno.
— Ale, niech Bóg uchowa! — zawołała pułkownikowa — z nas żadna nie pisnęła! Głowę sobie łamiemy zkąd podkomorzy...
— Mniejsza o to zkąd on się o tém dowiedział — począł gorąco horodniczy — poczciwy człek, ale intrygantom służy za narzędzie. Im o to tylko chodzi aby niedopuścić małżeństwa. Prosta zazdrość i po wszystkiem. Podkomorzy powtarza co go nauczono. Tu na nic zważać nie trzeba... przebojem iść! Niema co odkładać, na złość nieprzyjaciołom na swém postawić.
Ogiński potakiwał.
— Ale Teklunię zachwiali!
Iwanowski to usłyszawszy, na Ogińskiego skinął i ruszył z nim do sąsiedniego pokoju szukać panny. W istocie siedziała tu ona w oknie zadumana. Starosta przed nią na kolana padł, Iwanowski z wymową wielką począł sprawę jego popierać.
Jak się stało, że pomimo wahania się poprzedniego, panna nagle nabrawszy fantazyi i męztwa, wstała i oświadczyła, że gotową jest... dać rękę... trudno wytłómaczyć.
Pułkownikowéj przekonywać ni namawiać nie