Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/45

Ta strona została skorygowana.

Ciepło było na podsieniu, lecz nie gorąco, a biedny chłopiec tak się palił iż wachlować się musiał coraz i dyszał strasznie. Kręcił się na ławie tak iż ława drgała i obawiali się wszyscy, ażeby się z nimi nie obaliła... Ten i ów sykał i wołał: — Co bo asindziéj wyrabiasz?
Gdy Sapieha w końcu do rączek pułkownikównéj dobierać się zaczął, a ta mu ich niebroniła, i kilka razy końce paluszków jéj ucałował, Filipowicz prawie przytomność stracił.
A że sobie oczyma go pokazywano i uśmiechano się, choć to ani powstrzymać ni zreflktować nie mogło — jeszcze więcéj go burzyło...
Horodniczy Iwanowski patrzał nań i Burdziłłowi powtarzał:
— Wściecze się jeszcze nieboraczysko.
Prawda, że inni téż dokazywali, i adoracya była powszechna, ale na Filipowiczu najdobitniéj się ona piętnowała. Inni jako tako umieli się pohamować, ten nie był już panem siebie.
Sapieha, że z nim mało kto imieniem, pięknością, elegancyą i znaczeniem w świecie mógł się równać tutaj, bo ani nawet Sołłohub ni Łopaciński nie mierzyli się z nim, czując się tu pierwszym przez matkę i pannę przyjmowany w sposób odznaczający — przytém trochę sobie podpiwszy — do zbytku okazywał konfidencyi.
Wszyscy to uważali, smutno im było, ale znaczniejsza część adoratorów pospuszczała nosy, bo na pewno już prorokowali, że musiał myśléć seryo o pułkownikównie.