Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/63

Ta strona została skorygowana.

— Jakim sposobem?
— Albo ja wiem? — rzekł Leńkiewicz poważnie, ino to czuję, że ja ją będę miał.
Burdziłł oczy w niego wlepił.
— Któż ci to powiedział? — szepnął.
— Sam ja to sobie mówię, a kto mi podpowiada? — niewiem. A no, tak jest...
Leńkiewicz mówiąc to rozprostował się, ręce na piersiach założył i oczyma znów milczący gonił za adorowaną. — Burdziłł wstał z ławki w przekonaniu iż Leńkiewicz lub się napił, albo zwaryował...
Nikt zresztą na niepoczesnego człeka uwagi nie zwracał. Potrącano go, dając mu stać i marzyć pod ścianą. Nie zdawał się czuć, iż nim podrzucano i popychano go, że ludzie pomijali go, po nogach deptali i poniewierali.
Myślami był cały w sobie i w niéj, zresztą nic go nie obchodziło. Przerzedzało się w pokoju on stał i stał, dopóki pannę Teklę choć przesuwającą się mógł widziéć albo spodziewał dostrzedz.
Naostatek tak się w myślach zatopił, iż pułkownikówna znikła, wszyscy powychodzili, pokój opustoszał, a Leńkiewicz jakby jeszcze patrzył na nią i widział przed sobą, stał pod ścianą i wzdychał.
Dotknięcie ręki i śmiech kobiecy przebudziły go, drgnął cały i poskoczył.
Przed nim stała panna Agata, z podniesioną główką i szeroko śmiechem otwartemi ustami, w których białe ząbki świeciły sznurem.