Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/144

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem zerknął, porozumiewając się, na życzliwego sobie Łopacińskiego pisarza kancelaryi miejskiej, który stał u drzwi. Nie było sposobu ani się do niego zbliżyć, ani mu nic szepnąć, ani samemu w tej chwili wyjść i podać się w podejrzenie. Musiał więc deputat mozyrski na Opatrzność Bożą zdać sprawę i oczyma tylko strzelać, prosząc o zmiłowanie Łopacińskiego...
Lecz czy ten mógł zrozumiéć, że tu szło o to aby jak najprędzej dać znać pułkownikównie i skłonić ją do szukania gdzieś bezpiecznego schronienia?
Inaczej, przy tem rozdrażnieniu jakie okazywali deputaci, następstwa mogły być najnieprzyjemniejsze. Srom, wleczenie panny przez żołdaków środkiem miasta do wieży trybunalskiej, zamknięcie w niéj, a może i doraźny sąd okrutny, bo w tym stanie umysłów za nic ręczyć nie było można.
Leńkiewicz nadaremnie starał się uspokajać i uśmierzać, odpychano go, potrącano, a najpijańsi, jak Czyż, domagali się już kary śmierci.
Nikt oprócz Leńkiewicza nie mówił słowa za oskarżoną, wina była jawna, czarno na białem... jéj ręka.
Horodniczy tryumfował.
Nie mogąc znaleźć innego środka na poparcie sprawy, — uknuł pozbycie się i ostateczne przygnębienie Borkowskiéj. Choćby nawet wymierzona kara nie tak była srogą, jak się większość do-