Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/82

Ta strona została skorygowana.

Ksiądz nie dosłyszał, zwrócił się do starszego synka i obiecywał mu po obiedzie obrazek jego patrona.
Iwanowski jadł chmurny i był w humorze najgorszym.
— Cóż tam słychać? — odezwał się — hm...
— Żywult sprawę wygrał! — rzekł kwestarz.
— Cha, cha! królowa Bona umarła — rozśmiał się kwaśno horodniczy — nowina to nie tak świeża.
— No, i pani wojewodzina Żywulta zdysgracyonowała — dodał Prokop. — Wczoraj protegowany dziś skazany na banicyą.
— Hm? — spytał Iwanowski — łaska pańska na pstrym koniu... Byłem tego pewnym. Żywult chwat! Oho! w kaszy go nawet książęta nie zjedzą. Kłaniając się postawił na swojém, a teraz bywajcie mi zdrowi — kwita z przyjaźni. Rozumny człek, dalipan lubię go.
Bernardyn milczał.
— Koło pułkownikowéj Borkowskiéj słyszę źle bardzo, Szreter żadnéj nadziei nie czyni.
Ta nowina była istotnie dla horodniczego nową, zamyślił się. Rachował już jaki to wpływ może wywrzéć na jego brata i staranie o pannę Teklę. Myśląc i przemyśliwając doszedł był do tego wniosku, że Żywulta wygrana nie była pomyślną rzeczą dla niego, bo wszystko do siebie odnosił. Teraz zaś choroba, uchowaj Boże śmierć pułkownikowéj była dlań jeszcze groźniejszą.
Rachował na to, że strata majątku pannę Teklę