Strona:Robert Browning - Na balkonie.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

STARZEC. Wszechmoc, za nasze rozgniewana grzechy,
Zatraca świat nasz, i wnet już pomrzemy.

(Widziadlana światłość rozprasza ciemności. Wieśniacy zdają się klęczeć na skalistem urwisku góry; mgły nawałnicowe, od czasu do czasu przerzynane światłem, otaczają ich i płyną poza nimi. Nawpół w świetle, nawpół w mroku stoją aniołowie w zbrojach. Zbroje ich stare i zużyte, miecze ich czarne i poszczerbione. Stoją, niby w szyku bojowym, i surowo patrzą na dół. Wieśniacy rzucają się na ziemię.)

ALEEL. Przestańcie patrzeć na te wpół otwarte
Wierzeje piekieł, mówcie raczej do mnie,
Którego serce tak przejęte Bogiem,
Że już o ziemskich nie chce myśleć sprawach —
Mówcie mi o tej, która tutaj leży.

(Chwyta jednego z aniołów.)

Nie prędzej wrócisz w krainę wieczności,
Aż gdy przemówisz.
ANIOŁ. Światłość pada na dół
Bramy perłowe otwarte na oścież,
A ona poszła w przybytek pokoju;
Marya z sercem po siedmkroć przebitem,
Pocałowała jej wargi, a święte
Włosy spłynęły na jej twarz; pobudki
Rozważa Światłość Światłości, nie czyny —
Mrok mroków tylko z czynami się liczy.

(ALEEL puszcza ANIOŁA i klęka.)

OONA. Powiedz chodzącym w przybytkach pokoju,
Że pragnę umrzeć i odejść już do tej,