Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/125

Ta strona została przepisana.

lepszą, elcz i najodważniejszą z kobiet. Siła charakteru szła u niej w parze z powabem i dobrocią, co rzadko się zdarza.
Opowiedziałem jej wszystko, co zaszło. Zbladła, ale nie straciła panowania nad sobą.
— Widzi pani, że jestem cały i zdrów, — zakończyłem, — ludzie ci nie mają względem mnie złych zamiarów. Inaczej nie żyłbym już tej nocy.
Chwyciła mnie za ramię.
— I ja nic nie przeczułam! — zawołała.
Głos jej napełnił mnie szczęściem. Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Ani się spostrzegłem, kiedy jej ramiona mnie oplotły, a usta moje zwarły się z jej ustami. Słowo „kocham“, aż do tej chwili nigdy nie padło między nami. Dotąd pamiętam dotknięcie jej policzka mokrego od deszczu. Nieraz potem, gdy myła twarz, całowałem ją mokrą na pamiątkę owej chwili na wybrzeżu. Teraz, gdy ją zabrała dłoń Najwyższego, a ja samotnie kończę moją ziemską pielgrzymkę, przywołuję znów obraz miłości i głębokiego przywiązania, które nas łączyły, i czuję, że nic nie zdoła złagodzić tej straty.
Staliśmy tak przez parę chwil — dla zakochanych czas leci na skrzydłach. Obudził nas z tej rozkosznej ekstazy szyderczy wybuch śmiechu. Odwróciliśmy się oboje, ale ja nie odjąłem ręki z kibici Klary, ona zaś nie odsunęła się ode mnie. O kilka kroków od nas stał Northmour. Był pochylony naprzód, ręce trzymał założone w tył, twarz jego pobladła z wściekłości.
— Ach, Cassilis! — powiedział, gdy zobaczył moją twarz.
— Tak, to ja, — potwierdziłem ze spokojem.
— A więc tak, panno Huddlestone, — mówił dalej cicho, lecz i najwyższą pasją, — to tak pan