Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/141

Ta strona została przepisana.

godni politowania, straceńcy! A teraz ubiegamy się o dziewczynę! Jakby nie było kilku miljonów dziewcząt w Zjednoczonem Królestwie! Ach, Frank, Frank, żal mi tego z nas dwojga, kto przegra tę stawkę, choćbym nim był nie ja! Byłoby lepiej dla niego — jak mówi Ewangelia, — aby mu uwiązano kamień młyński u szyi i rzucono go aż na dno morza. Napijmy się, — zakonkludował nagle tym samym ciężkim tonem.
Wzruszyły mnie jego słowa i zgodziłem się. Usiadł przy stole i patrzył na szklankę sherry pod światło.
— Jeżeli pobijesz mnie, Frank, — powiedział, — zacznę pić. A ty co zrobisz, jeżeli ja ciebie pobiję?
— Bóg to wie, — odparłem.
— Dobrze, — rzekł, — a oto toast na poczekaniu: Italia irredenta!
Reszta dnia upłynęła wśród tej samej okropnej nudy i oczekiwania. Nakryłem do stołu, a Northmour i Klara gotowali posiłek w kuchni. Przechodząc, słyszałem urywki ich rozmowy i ze zdziwieniem stwierdziłem, że obraca się prawie wyłącznie dokoła mojej osoby. Northmour mówił o wyborze męża, ale o mnie wspominał z pewnem uczuciem i nie mówił nic na moją niekorzyść, chyba, że i sam się ganił jednocześnie. Uczucie wdzięczności i zdenerwowanie wzruszyły mnie do tego stopnia, że poczułem łzy w oczach. — Oto trzy szlachetne istoty, — myślałem, — mogą zginąć w obronie złodzieja bankiera.
Zanim siedliśmy, wyjrzałem na dwór przez okno górnego piętra. Słońce zachodziło. Wydmy były puste, skrzynka stała nietknięta tam, gdzieśmy ją zostawili.