Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/43

Ta strona została przepisana.

— Mówię ze względów moralnych, — podjął książę, — klejnoty tak olbrzymiej wartości powinny znaleźć się tylko w zbiorach monarchy, lub w skarbcu wielkiego narodu. Oddawać je w ręce przeciętnych ludzi jest to nałożyć cenę na głowę Cnoty: I jeżeli radża Kaszgaru — książę, — jak sądzę, bardzo rozumny, chciał się pomścić na Europejczykach, nie mógł tego dokonać lepiej, jak rzucając nam to jabłko niezgody. Niema uczciwości dość silnej, by zdołała wytrzymać tę pokusę. Ja sam, mr. Vandeleur, który mam wiele obowiązków i własnych przywilejów, ja sam wątpię, czy mógłbym trzymać ten trujący kryształ w ręku i ocaleć! Co do pana, łowcy djamentów z zamiłowania i fachu, to sądzę, że niema takiej zbrodni, notowanej na liście oskarżonych, którejby pan nie popełnił, przekonany jestem, że nie ma takiego przyjaciela na świecie, któregoby pan nie zdradził, nie wiem, czy pan ma rodzinę, ale gdyby pan miał, oświadczam, że pan poświęciłby swe dzieci — i to wszysto poco? Nie dla bogactwa, nie dla wygód i szacunku, ale tylko poto, by nazwać swą własnością ten djament wciągu roku, czy dwóch, może aż do czasu, kiedy pan umrze, poto, by kiedy niekiedy otworzyć kasę ogniotrwałą i spojrzeć na niego, jak się patrzy na obraz.
— To prawda, — potwierdził Vandeleur, — polowałem na wiele rzeczy, od kobiet i mężczyzn począwszy aż do moskitów; nurkowałem po korale; ścigałem zarówno wieloryby, jak tygrysy, ale djament jest najlepszą zdobyczą. Jest piękny i cenny, tylko on może naprawdę wynagrodzić, gorączkę łowów. W tej chwili, jak Wasza Wysokość zapewne przypuszcza, jestem na tropie. Mam pewny chwyt, ogromne doświadczenie; znam każdy klejnot w kolekcji mego brata, jak owczarz zna swe owieczki,