Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/60

Ta strona została przepisana.

otoczenie domu z zielonemi żaluzjami, ale żaluzje były uparcie spuszczone, a ogród pusty.
Dopiero późno wieczorem zdarzyło się coś, co wynagrodziło jego nieustanną czynność. Między dziewiątą a dziesiątą silny dzwonek wyrwał go z drzemki; skoczył więc do okna; usłyszał zgrzyt zamków i odsuwanych rygli, poczem ujrzał mr. Vandeleur’a, niosącego latarnię i ubranego w luźny szlafrok z czarnego aksamitu i takąż czapeczkę. Zszedł on z werandy i powoli zmierzał do furtki. Powtórnie zazgrzytały zamki i rygle; w chwilę potem Francis ujrzał w migotliwem świetle latarki, jak dyktator prowadził do domu jakiegoś osobnika, wyglądającego na najgorszego łotra.
W półgodziny później gość został odprowadzony do furtki i pan Vandeleur, postawiwszy światło na jeden ze stołów, dopalał cygaro wśród gałęzi kasztana, nad czemś medytując. Francis, obserwując go przez otwór wśród liści, widział, jak zrzucał popiół z cygara, lub wdychał silniej powietrze. Zauważył chmurę na czole starego człowieka i poruszenia jego ust, świadczące o głębokiem i ciężkiem zamyśleniu. Dopalił już prawie cygaro, gdy nagle głos młodej dziewczyny oznajmił godzinę z wnętrza domu.
— W tej chwili, — odparł John Vandeleur.
Z temi słowami odrzucił niedopałek i, biorąc latarnię, powędrował ku werandzie. Gdy drzwi się za nim zamknęły, zupełna ciemność zaległa ogród, Francis wytężał napróżno wzrok, nie mogąc uchwycić najmniejszego światełka za żaluzjami. Wywnioskował stąd, że pokoje sypialne musiały się znajdować po drugiej stronie domu.
Wczesnym rankiem (bo obudził się wcześnie, spędziwszy niewygodnie noc na podłodze) stwierdził, że rzecz ma się inaczej. Żaluzje, jedna po drugiej,