Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/95

Ta strona została przepisana.

Kiedy Narthmour doktoryzował się, a ja postanowiłem opuścić uniwersytet bez doktoratu, zaprosił mnie na dłuższy pobyt do Graden Easter, i wtedy poraz pierwszy poznałem scenerję mych przygód. Dwór w Graden wznosił się w smutnej okolicy o jakie trzy mile od wybrzeża morza Niemieckiego. Był duży, jak koszary. Zbudowano go z miękkiego kamienia, ulegającego wpływom atmosferycznym, i dlatego był napół zrujnowany, wilgotny i pełen przeciągów. W budynku takim niepodobna było mieszkać z komfortem. Ale w północnej części dominium, między polami uprawnemi a morzem, wśród dzikich wydm piaszczystych, porosłych darnią wznosił się pawilon w nowoczesnym stylu. Tam mogliśmy mieszkać wygodnie i tam spędziliśmy cztery miesiące zimowe, mało mówiąc, spotykając się tylko przy stole, zato czytając bardzo dużo. Pozostałbym dłużej, ale pewnego wieczora w marcu wybuchła między nami sprzeczka i wyjazd mój stał się koniecznością. Northmour uniósł się, ja odpowiadałem niemniej porywczo; wtedy przyjaciel mój zerwał się z krzesła i rzucił się na mnie. Bez przesady, musiałem walczyć o życie i z trudnością pokonałem Northmoura. Był prawie tak samo silny, jak ja i zdawało się, że djabeł go opętał. Nazajutrz rano spotkaliśmy się, jakby nic między nami nie zaszło, ale uważałem za właściwe wyjechać, on zaś nie zatrzymywał mnie.
Po dziewięciu latach trafiłem znów do tej samej okolicy. Podróżowałem wtedy krytym wozem, z namiotem i piecykiem. Przez cały dzień maszerowałem obok wozu, na noc zaś rozkładałem się po cygańsku obozem wśród pagórków lub na skraju lasu. W ten sposób zwiedziłem wiele dzikich zakątków Anglji i Szkocji. Nie ścigali mnie krewni,