Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Marek spojrzał w ziemistą twarz małego naprawiacza, rozbłysłą ogniem wnętrznym i wzruszyła go owa cicha ochoczość, która pragnie zostać strawą innych. Przyszło mu na myśl, że Bóg chrześcijański po to samo przyszedł na świat... Ach, cóż za barbarzyńska ludzkość!... Przeczuwał już to dostojeństwo, był jednak za młody, by czuć ofiarność poświęcenia.
— Nie!... Nie być zjedzonym,... ale zjadać!

∗             ∗

WSTRZĄŚNIĘTY, ale rozczarowany przez tych ludzi z przeciwległego brzegu, gdzie się nie mógł ostać, był teraz, niby ptak zawieszony między niebem, a ziemią, nie wiedzący gdzie spocząć. Uciekł z gniazda, wracać nie chce, za młody zaś, by budować własne... Gdzież zresztą? Gdzież znaleźć przytułek, zanim wybije godzina rozniecenia własnego ogniska domowego? Na której siąść gałęzi? Zwątpienie wkroczyło w przesądy minione, a chociaż ich się trzyma, nie mają czem zastąpić, wie, że są zniweczone zupełnie. Samotny jest, zatracony w tym świecie idei życiowej wartości dla jego młodzieńczego rozgorączkowanego umysłu i nie ma się czego uczepić.
Napotkał ową Perretkę, zbiegłą jak on z domu... Marcelinkę o ustach ponętnych i pokosztował ich teraz. Odnowili na bliższą metę znajomość ze schodów i w jej ramionach ukrył się. Mimo zobojętnienia na to, co opuścił, była mu posłanniczką z ojczyzny, z pod jednego dachu. Jako pisklęta drepcili nad tym samym ściekiem. Pośród niezmiernego miasta zbiegowie łączą się, grzejąc wzajem. Marcelinka całuje mdlejące usta młodego kochanka. Jakże zapalczywy jest ten chłopak! Leci jak ćma prosto w ogień. Z pasją ogromną upaja się rozkoszą i cierpieniem, jakie odkrył właśnie. Bawi to Marcelinkę, ale ta dziew-

82