Strona:Rudyard Kipling - Księga dżungli (1931).djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

Dihang! Znów mamy bród i znów trzeba pławić słonięta! Hej, wolniej tam w tyle! Nie włazić nam na pięty!
W ten sposób, to gawędząc, to kłócąc się z sobą, to brnąc przez nurty rzeczne, odbyli pierwszy marsz dzienny... i docna już stracili wszelką cierpliwość, zanim nakoniec dotarli do miejsca, gdzie urządzono prowizoryczny obóz dla świeżo schwytanych słoni.
Tam przytwierdzono je łańcuchami za tylne odnóża do potężnych słupów palisady, przyczem świeżo schwytanym słoniom założono dodatkowe powrozy. Usypawszy przed niemi całe stosy paszy, poganiacze-górale późnym już wieczorem wrócili do sahiba Petersena, zalecając swym kolegom z nizin, by przez całą noc mieli się szczególnie na ostrożności. Zapytywani o przyczynę, nie dawali odpowiedzi, ale podśmiewali się złośliwie.
Mały Toomai dopilnował wieczerzy Kala Naga, a z nastaniem mroku puścił się na włóczęgę po obozie, szukając, czy nie znajdzie gdzie tam-tamu. Dzieci indyjskie, gdy czują się szczęśliwe, nie mają tego zwyczaju co nasze, by biegać i wrzeszczeć, co im ślina na język przyniesie; wolą usiąść i zatopić się w marzeniach. A właśnie Mały Toomai czuł niewymowną radość w swem serduszku: — przecie sam sahib Petersen raczył z nim rozmawiać! Gdyby więc nie udało mu się dostać tego, czego pragnął, jestem pewny, że serce pękłoby mu z żałości.
Na szczęście ulitował się nad nim kantyniarz obozowy, do którego Toomai zaszedł po cukierki,