przyszłość naszej narodowości. Czuł, że myśmy ich braćmi rodzonymi i tylko z nimi połączeni coś znaczyć możemy.
Zapał i uniesienie siły mu wyczerpały, zamilkł na chwilę, pot kroplisty z czoła ocierał. Po chwili mówił znowu z rosnącym zapałem.
— Ja sam osobiście wiele dobrego od Polaków doświadczyłem. Była chwila, w której złamany bolem, gorzej niż piekielnym, zwątpiłem w świat, w ludzi, w ojczyznę i w Boga nawet... I chciałem rzucić to wszystko razem... Polska ręka powstrzymała mię, polska ręka wskazała mi obowiązki, jakie mam dla własnej narodowości, dla was bracia... Ja błogosławię dziś tę rękę.
Szalone, namiętne oklaski zagłuszyły ostatnie słowa mowcy. Okrzyki: Sławno! sławno! — rozlegały się po sali.
Eufrozyna przy ostatnich słowach nie zdołała zapanować nad wzruszeniem, zaszlochała głośno. Nie zwróciła tem jednak niczyjej uwagi na siebie, bo wiele kobiet płakało w sali.
Dobry kawał czasu upłynął, nim się uciszyło.
Gdy ucichło, Iwan zwrócił się do słuchaczy i prosił ich, że słusznemby było, żeby męża tak zasłużonego, tak wsławionego, wieńcem zasługi obdarzyć.
Program uroczystości był z góry ułożony; nie znał go tylko ten, który był przedmiotem owacyi.
Piękna panna w pierwszym rzędzie krzeseł siedząca powstała i podchodząc ku jubilatowi, podała mu zielony wieniec laurowy na drewnianej tacy wyrobu krajowego. Wszyscy starsi, poważniejsi cisnęli się za nią. Sala zatrzęsła się od oklasków i okrzyków. Sławno! sławno! Niech żyje! — rozlegało się na wszystkie strony. Z pośród okrzyków i gwaru wkrótce wyróżniać się zaczęła jedna nuta, która zagłuszyła wszystkie inne głosy. Chór studentów śpiewał starą ruską pieśń:
»Mnohiji lita... mnohiji lita... lita.«
Rozlegało się po sali i przez otwarte okna nuta pieśni w świat płynęła... daleko, daleko aż do gór wyniosłych, do czarnohorskich szczytów.