Co mi powiesz Hnatku?... Czy przejeżdżałeś dziś Balodę?
Słowa te wyszły z ust młodego, pięknego panicza, leżącego na szezlągu i ziewającego przeciągle, niby na znak, że rozmowa z chłopakiem stajennym nudziła go niepomiernie.
— Jeździł! — odpowiedział Hnat, skrobiąc się w głowę.
— A na starym Osmanie, co? — pytał dalej młody pan.
— Na starym jeździł rano Iwaś, a ja z południa przejeżdżałem sam młodego Ibrahima. Niech Bóg zachowa, jaki uparty!
— Cóż robi? — zawołał troskliwie pan i zerwał się ze swego wygodnego legowiska. — Czy zawsze tak samo cugle wyciąga? Pewno za ostro go zbierasz; koń miękki w pysku, to go niecierpliwi.
— Czart by go tam zanadto zbierał — odrzekł, pełen pewności siebie chłopak — taka już snać jego natura paskudna i matka taka sama szalona była... Waryat taj hodi!
— No! no! zobaczymy, jaki on waryat! Jeżeli jutro się wypogodzi, to zapolujemy na stepie od czarnej mogiły. Dla mnie osiodłasz Ibrahima; zobaczysz, jak podemną pójdzie? Gdzie się jego waryacya podzieje?... A teraz ruszaj spać!...
Rzekłszy to młody człowiek rzucił się znowu na szezląg i piękne owe szafirowe, podłużne oczy przesłonił powiekami opatrzonemi w długie ciemne rzęsy.
Hnat stał tymczasem przy drzwiach, niby czekając dalszych rozporządzeń, skrobał się chłopskim zwyczajem w głowę
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.
I.