— Znać stara dziedziczka nie dała jej zmarnować, bo ją miłowała bardzo i hołubiła[1] jak swoją.
— Tak, tak, tak! — potakiwały wszystkie baby.
— Popatrzcie tylko, co ona tam za nią dobra wszelakiego nadawała; toż żadna gospodarska córka tyle nie przyniesie... I krowę i skrzynię, i co do chaty potrzeba.
— A Hnatowi-ż nie dali jeszczcze kwitu na materyał do lasu w Bokównie — wtrącił, mieszając się do rozmowy Hryńko Płeskań.
— Takoj ne ma szczo skazaty — zakonkludowała stara Jawdocha — dobri pany taj hodi.
Jasne i wesołe były początki pożycia młodych małżonków. Wszystko się im pięknie składało: pieniędzy mieli dosyć, zasługi bowiem więcej niż roczne mieli oboje zaoszczędzone. Wnet po ślubie Hnat zajął się zwożeniem darowanego drzewa. Dobrzy ludzie, sąsiedzi serdeczni dopomagali mu w tej pracy; przez zimę zwiózł wszystko — aż pierwszą wiosną stanęła nowa, najokazalsza we wsi chata. Cała wieś przez miesiąc o niej rozpowiadała sobie dziwy. Miała ona komin wspaniały murowany, otwierane okna, a w »świetlicy« podłogę z tartych desek. Najwięksi bogacze zazdrościli Hnatowi tej chaty.
Jeryna stroiła się wspaniale. Co niedzieli ukazywała się oczom zawistnych sąsiadek w innej spódnicy i w nowym fartuchu. Aż blask od niej bił, a ludzi kłuł w oczy dostatek i brak troski o jutro. Bawiło ją to nad wyraz — była najzupełniej szczęśliwa. Wszyscy parobcy latali za nią jak szaleni; mówili jej, że jest najpiękniejszą pomiędzy wszystkiemi dziewczętami i mołodycami; — ona drwiła z nich, co innego miała na myśli.
- ↑ hołubić, pieścić.