chatami, położonemi po przeciwnym brzegu stawu. W środku wsi na obszernym placu przed cerkwią uszykował się szwadron w dwa długie szeregi. Na głos donośnej komendy rotmistrza, oddzielały się jeden po drugim plutony i przedefilowawszy przed frontem, oddalały się w różne strony wsi. I tłum ciekawych, który i tu za wojskiem od kołowrotu przyciągnął, dzielił się także, dążąc pospiesznie za plutonami, ażeby asystować przy zajmowaniu kwater.
Dopiero po odejściu ostatniego plutonu, rotmistrz wyciągnął się leniwo na siodle, ziewnął przeciągle, a wyraz zdradzający zmęczenie fizyczne i znudzenie straszne zajął na jego twarzy miejsce panującego tam przed chwilą marsa żołnierskiego. Żołnierz zmienił się — w sybarytę.
Spojrzał wokoło a zobaczywszy sierżanta, komendanta kwatermistrza wyciągniętego jak struna, czekającego w służbowej postawie rozkazów, rzucił krótkie ostre pytanie:
— Gdzie moja kwatera, stary?
— Tuż obok, wasze błagorodie!
Odparł lakonicznie sierżant i wskazując drogę, poszedł wprost na dziedziniec Hnatowej chaty.
We wrotach zsiadł rotmistrz z konia, nasamprzód opatrzył stajnię, gdzie stały już wyprawione przodem, z kwatermistrzami zaprzężne i wierzchowe konie; później wszedł do izby. Nadspodziewanie ładnie tam było. Na ścianach rozwieszone były kaukazkie i tureckie kobierce, a na nich błyszczała prześliczna wschodnia broń, zdobyta gdzieś daleko za Bałkanami, obok broni świeciły bogate rynsztunki jeździeckie, zdobne w drogie kamienie. Duży gospodarski stół dębowy zasłany był wzorzystą jedwabną serwetą, a obstawiony przyborami tualetowemi zmienił się był w gotowalnię, której mogła pozazdrościć rotmistrzowi niejedna elegantka.
Komendant szwadronu wszedłszy, rozglądnął się zdziwionem okiem po izbie; znać to co ujrzał zrobiło mu przyjemność, bo zwróciwszy się do sierżanta uprzejmie przemówił:
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.