— Dziękuję ci mój stary, dobrześ się sprawił, chwat jesteś! Choć będzie nudno na tem odludziu utrapionem, to przynajmniej w izbie nie śmierdzi.
W tej chwili, z po za nawpół odchylonych drzwi wiodących ze świetlicy do sieni, ukazała się świeża, rumiana twarz Jeryny, spozierającej ciekawie do wnętrza izby.
— Ah! gosposia nasza — zawołał wesoło rotmistrz — kakaja haroszeńkaja![1]... Przyjdź tu bliżej! Powiedz, czy bardzo się gniewasz za to, że ci dali sołdata na kwaterę.
Jeryna zarumieniła się na te słowa gwałtownie; oczu jednak nie spuściła, tylko patrząc zalotnie w piękną twarz rotmistrza, przestąpiła próg izby. Tam wykonała przed rotmistrzem dyg zapamiętany widocznie z dworskiej jeszcze garderoby i śmiało a rezolutnie zaczęła mówić:
— Ta i za cóż ja się mam gniewać?
Rotmistrz nie zrozumiawszy rusińskich słów, wezwał na tłumacza sierżanta, który był ukraińcem i doskonale mówił ludowem, podolskiem narzeczem. Rozmowa więc poszła łatwo.
— Ze świetlicy wygnaliśmy cię, śliczna gosposiu do alkierza — odrzekł, uśmiechając się rotmistrz.
— Eh! i do stajnibym poszła, żeby co zarobić, biedni ludzie jesteśmy, grosza przy duszy nie mamy.
— No, a dom macie taki porządny — rzekł zdziwiony oficer.
— Kiedyś to było tam jakieś gospodarstwo, ale mój mąż pijak, niedbałycia zmarnował wszystko.
— Gdzież on?
— Pewno w karczmie. Co ja zarobię, to on przepije — kłamała bez zająknienia Jeryna.
— To nie dawaj mu.
— Pewno, pewno! Zrobię tak... A może u jaśnie pana robota się jaka znajdzie — dodała po chwilowym namyśle — bieliznębym prała i prasowała, we dworze byłam lat kilka, to umiem.
- ↑ Jaka piękna!