nie proste, nie chłopskie, a moskiewskie, kazionne[1]! Kazionne synku, kazionne!
I śmiała się dalej stara wiedźma sycząco, okropnie.
Hnat, słuchając słów baby, zamilkł zrazu głucho; przytomność prawie całkiem go opuściła; czerwoność wywołana trunkiem zupełnie mu z twarzy ustąpiła — pobladł jak trup, zaczął trząść się jak w paroksyzmie febry, nie mógł zdobyć się na przemówienie słowa. Wreszcie po chwili wybełkotał gwałtownie, lecz prawie niezrozumiale:
— Milcz, stara czarownico, milcz! Łżesz jak pies! Ona uczciwa!... Milcz!
— Sam milcz pijaku! kiedy nie wiesz, co w domu się dzieje — wrzeszczała przekornie pijana baba.
Hnat nie zważał na słowa baby, tylko dalej mówił, ale już ciszej niby sam do siebie:
Ona uczciwa, ona czesna[2]. Jam ją dziewką ze dworu wziął. Sam słyszałem na własne uszy, jak ją panicz podmawiał, złote góry jej obiecywał, a ona nie chciała; mówiła mu, że mnie jednego tylko miłuje.
— Ha! ha! ha! — śmiała się konwulsyjnie Horpyna, a za nią inne baby i odtrąceni przez Jerynę zalotnicy, miejscowi parobcy. — Komandir jej za pranie imperyałami »pecami« płaci... Co?
Pytania jak grad leciały ze wszech stron:
— Wierzysz babie? Wierz durny, wierz!
— Patrzaj na nią, jak ona chodzi?
— Tylko, że hatłasu jeszcze na niej niema!
— Całą jedwabną spodnicę miała w cerkwi na sobie.
— Proś komandira w kumy...
— Oh! proś go, proś — zawołała głośniej po nad innych rozdrażniona Horpyna. — Może on i mnie rzuci za »kwiatek« czerwońca na miseczkę... A warto, warto, bo to nie