niąc zębami, począł wskazywać w jeden kąt izby po za szynkwasem, przytem wrzeszczał przeraźliwie:
— Hej, ratujcie, dobrzy ludzie, ratujcie!... Patrzcie, czart po moją duszę przyszedł... Ot, tam, tam... Patrzcie, ogonem wywija, język czerwony wywiesił... Ratujcie, ratujcie!
Żyd przerażony podbiegł do niego, z ziemi go podniósł i popychając ku drzwiom przekonywująco mówił:
— Co ci się stało, pijaku? Czego wrzeszczysz, gałganie? Tu niema żadnego djabła, to moja córka Hesia tam siedzi. Idź! Idź sobie do domu, dość tego pijaństwa, a to jeszcze się szelma na śmierć zaleje i śledztwo mi sprowadzi.
Hnat zrazu opierał się bezsilnie, wreszcie rzekł przyzwalająco:
— Pójdę już, pójdę, do żony, do hołubki, ale zmiłuj się Abramku, daj mi jeszcze kieliszek wódki, bo tak mi w gardle zaschło, że do domu nie dojdę.
I trzymał się jego ręki, patrząc wokoło błędnym wzrokiem.
Żyd skinął na żonę, ta podała chłopu spory kielich spirytusu. W chwili, gdy go Hnat wychylił, Abramko przy pomocy dwóch żydów furmanów, którzy na nocleg zajechali, wypchnął Hnata na ulicę i drzwi za nim mocno zatarasował.
Wypchnięty z karczmy Hnat, zatoczył się i upadł w śnieżną zaspę.
Zamieć dochodziła już do zenitu swej srogości; świst wiatru północnego łączył się z przeraźliwym brzękiem drutów telegraficznych i sprawiał straszną — piekielną muzykę.
Zimno okrutne przejęło odrazu pijanego chłopa i obudziło w nim instynkt zachowawczy; powstał, otulił się opończą i zaczął stawiać niepewne, chwiejne kroki. Czuł, że skryć się musi, nie był jednak w stanie zebrać zmysłów o tyle, ażeby przebić się przez wygon do grobli i pierwszych chat; zamiast