skierować się przeciw wiatru ku wsi, zwrócił się z wiatrem i ruszył przez zawiany śniegiem kołowrot — w pole. Szedł tak kilka minut, nie zdając sobie z tego sprawy — dokąd dąży; postępował od słupa telegraficznego — do słupa. Wicher i zimno straszliwe przyprowadzały go coraz bardziej do przytomności; nagle zapakowawszy się w zaspę, zszedł z traktu i stracił z oczu przewodnie słupy. Brnął więc jakiś czas na oślep w śniegu, aż znalazł drobny nieznaczny śladzik, którym dzień przedtem dworscy parobcy wozili nawóz w pole. Postępując tą drożyną, doszedł wkrótce do miejsca, gdzie ona znikała zupełnie. Tu ogarnął go strach śmiertelny; zdolność oryentowania się opuściła go całkiem; zaczął kręcić się w kółko, znajdując zawsze swe własne ślady, które brał za odszukaną drogę do wsi.
Ostatnim wysiłkiem woli wyszedł wreszcie z zaczarowanego, błędnego koła, zrobił kilkanaście kroków wprost przed siebie, lecz zawsze z wiatrem, nagle potknął się o coś twardego i runął całym ciężarem bezwładnego, osłabionego ciała na spotkany przedmiot. Była to bryła zamarzniętego nawozu w pole wywieziona. Okrutne zimno w połączeniu z przestrachem panicznym i resztkami odurzenia alkoholicznego odbierały mu władzę w członkach, tłumiły przytomność. Nawet nie próbował iść dalej.
Rozciągnięty na bryle pokrytej śniegiem, otulił się starannie opończą i patrzył bezdusznemi, szklistemi oczyma, w przestwór, w dal. Wicher porywał całe tumany sypkiego, puszystego śniegu i gnał naprzód, kłębił dziwacznie, rozrywał i miotał niemi na wszystkie strony. Śnieg pędzony wichrem zatrzymywał się na każdym, zaporę mi tworzącym, przedmiocie. Wkrótce też cała niższa część ciała nieszczęsnego Hnata była pokryta warstwą drobnego puszystego śniegu.
Otulał się on coraz staranniej i patrzał przed siebie, zwróciwszy oczy na północ.
Czasami, przed krótką chwilkę spokoju, zamigotały mu gwiazdy z po za białego tumanu, blade jednak dziś one były,
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.