— Zobaczymy! zobaczymy!... Choć przypuszczam, że się pan ogaduje, tak jak pan to robił zawsze...
Iwan nie odpowiadał, tylko patrzył zdumiony. Nie spodziewał się zastać ją taką. Z dziecka prawie, jakiem ją zostawił, rozwinęła się na uroczą kobietę. Pod śniadą cerą twarzy aż czuć było można gorące strumienie krwi. W melancholijnych czarnych oczach igrał dziwny, trudny do odgadnienia wyraz, przez chwilę tęskny i rozmarzony, to znowu figlarny, drwiący prawie. Na usta, rozwarte trochę, jak wiśnie karmazynowe, Iwan nie mógł bez drżenia patrzeć. Wzrost przytem dość słuszny i rozkoszna bujna kibić zlewały się w całokształt cudownie pięknej kobiety.
Zmiana, którą teraz dopiero spostrzegał i ocenił dokładnie Iwan, onieśmieliła go zupełnie. Nie wiedział, jak dalej prowadzić rozmowę, tracił zupełnie pewność siebie, jakiś smutek głęboki ogarniać go zaczynał.
Eufrozyna znać odgadła, jakie zrobiła wrażenie na młodym doktorze, bo przez dłuższy czas nie przemówiła ani słowa. Pozwalała się uwielbiać. Wreszcie sądząc, że dość tego milczącego zachwytu, rozpoczęła na nowo przerwaną rozmowę.
— Panie doktorze! Niech pan siada — mówiła — wskazując mu fotelik obok siebie i usiadła sama — dlaczego pan tak posmutniałeś? czy nie podobało się co panu w rodzinnych stronach, których tak dawno nie widziałeś?
— Czy mi się co tu nie podobało? — powtórzył za nią machinalnie. Nagle jakby ze snu się obudził, potarł dłonią po czole i przypomniał sobie zdarzenie, które, jak sądził, mogło być dostatecznem tłumaczeniem podejrzanego smutku.
— Oh! tak zaraz przy wstępie na grunta zahnilickie doznałem wielkiej przykrości.
— Cóż to być mogło?
— Usłyszałem koło krzyża przy kapliczce, jak dziad tutejszy, nasz ruski lirnik, stary Hrehor, brat cioteczny mej nieboszczki matki śpiewał przy drodze urlopnikom piosnkę
Strona:Rusini (Abgarowicz).djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.