martwa maską twarz mu okryła. Przed wyjściem z lasu przygładził ręką rozwiane włosy, otrzepał okurzone odzienie i wzniósł oczy w górę zobaczyć, co tam się dzieje?
Burza ustała już. Chmury gnane szalonym wichrem, popłynęły gdzieś daleko na wschód, uroniwszy zaledwie kilka kropel zimnego deszczu i kilka gromów potężnych. Przeleciały, nie pozostawiając innego śladu, prócz chwilowego oziębienia w powietrzu. Dlaczegóż burza w duszy człowieka nie przechodzi tak szybko? dlaczego łamie ona i druzgoce ideały jego, których naprawić, do życia na nowo powołać, nikt już nie potrafi?
Na niebie słońce świeciło już jasno i malowało na wschodzie tęczę różnobarwną, odwieczny łuk nadziei, a w duszy rozdartej poety panowała noc ciemna, ponura, która skrywała ruiny i zgliszcza, sprawione przez ostatnią burzę, a pośród ruin tych pełzała myśl wstrętna i zimna, jak gad jadowita: Po co ty żyć będziesz?
Znać odpowiedział już w duszy na to pytanie, bo twarz miał zupełnie spokojną, tylko na ustach osiadł gorzki uśmiech, odpowiadający na pytanie jasno, zrozumiale: Nie będę! Nie warto!
Szedł pewnym krokiem wprost do dworu.
Wszedłszy do swego pokoju, na wstępie zaraz spojrzał na portret hrabiego Kazimierza, nie zatrzymał się jednak przed nim. Popatrzył i uśmiechnął się na pół ironicznie, na pół smutnie. Skierował się wprost do łóżka i zdjął z dywanu znany mu dobrze pistolet — próbował go już, dziś rano do celu zeń strzelał. Przez chwilę patrzył nań, później odciągnął kurek, przedmuchnął i systematycznie zaczął go nabijać. Nabiwszy, położył pistolet na sekretarzyku pomiędzy papierami i kałamarzem.
Potem zamknął drzwi na klucz i usiadł do pisania. Pisał pospiesznie, gorączkowo. Twarz mu się boleśnie kurczyła i coraz