Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/213

Ta strona została przepisana.

Przez kilka minut gnali wierzchem grzbietu gór sundsgaarskich, ale kłusak dziedzica miał lepsze nogi od starego Fingala, to też nie ulegało kwestji, że go za chwilę dogoni. Örneclou, obejrzawszy się, ujrzał tuż za sobą Sinclaira z podniesionym batem w ręku, i zrozumiał, że bat ten spadnie na jego plecy za moment.
To go skłoniło do porzucenia nadziei na Maję Lizę i Löwdalę. Pochylił się, chwycił kojec z kogutem i cisnął Sinclairowi tuż przed konia na gościniec.
W ten sposób zdołał umknąć, inaczej byłby niewątpliwie zginął pod ciosami rozwścieklonego dziedzica, który wpadłszy raz w szał, nie słuchał tłumaczeń, racyj i ślepy był na wszystko.
Dotarłszy do gospody ilberskiej, uczuł, się chorąży zupełnie wyczerpanym i pewny był, że po tej jeździe nigdy już na dobre nie przyjdzie do siebie.
Żył jeszcze długo potem, ale do najpóźniejszej starości klął jak kapral, ile razy wspomniał tę przygodę.
W Löwdali nie pokazał się już wcale, bo znieść nie mógł żywego świadectwa wydarzenia, które zaliczał do najprzykrzejszych całego życia swego.