Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/290

Ta strona została przepisana.

rzeczy jakie ci zagrażać mogą ze strony macochy, są niczem w porównaniu z nieszczęściem, czekającem cię wrazie połączenia ze mną. Muszę to wyznać koniecznie. Czasem przy silniejszym ataku szału nie mogę wytrzymać w domu, ale idę w dzicz zupełną i tam nie widzę ludzkich, twarzy, włóczę się całemi nieraz tygodniami, czasem zaś chcąc zyskać zapomnienie, rzucam się w życie dzikie i szalone. Rozumiesz, Majo Lizo, że kocham cię zbyt silnie i głęboko, by cię wciągać w ten wir. Nie powinienem był się nawet zbliżać do ciebie i uczyniłem to wyłącznie w przypuszczeniu, że jestem uleczony.
Umilkł znowu, a że Maja Liza nie dała jeszcze odpowiedzi, przeto dodał:
— Przed chwilą uczułem nawet gniew na ciebie, albowiem dla ciebie grałem, a muzyka przekonała mnie, że choroba nie wygasła. Pragnąłem, bym, jeśli tak jest, nigdy się tego nie dowiedział i bylibyśmy się pobrali w najlepszej wierze. Pojmiesz, że tak rozumować mogłem krótką chwilę tylko, bo kocham cię, Majo Lizo, zbyt głęboko, bym miał pragnąć, byś została moją żoną.
Podczas gdy mówił, spoglądała nań bacznie. Wiedziała, że to prawda, co powiada, że miewa ataki, a wrazie dojścia do skutku małżeństwa, oboje byliby nieszczęśliwsi, niźli ona sama pod władzą macochy. Ale nie mogła sobie teraz inaczej wyobrazić życia jak obok niego, w roli opiekunki i żony.