Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/96

Ta strona została przepisana.

wie. Potem zwrócił spojrzenie przed siebie i siedział pochylony, nagle jakby osłabły i postarzały.
Po chwili zauważyłam, że ojciec patrzy na mnie smutno. Zdawało się, że chce przeniknąć aż do dna serce moje.
Potem rzekł nagle:
— Robisz się całkiem podobną do matki swojej.
Ujął dłoń moją w swe dłonie i gładził ją delikatnie.
Chciał mnie pocieszyć i uspokoić, ja zaś myślałam:
— Kochany, drogi ojczulek wie, żem tego nie uczyniła z rozmysłem. Wie, że nie jestem zła.
Aż do końca drogi nie wypuszczał mej dłoni. Ale pochylał się coraz to bardziej, a gdyśmy stanęli na plebanji, padł na twarz, nie czyniąc usiłowań wysiadania, kiedyśmy się obie z macochą podniosły z siedzeń. Myślałam, że zmarł.
Ale tak źle nie było, chociaż niewiele do tego brakło.
W tem miejscu umilkła Maja Liza. Głos jej zadrżał i musiała zebrać siły, by mówić dalej.
— Teraz wiesz o mnie wszystko, — dodała. — Macocha może robić ze mną, co tylko chce, a ja nie poskarżę się ojcu z obawy, by nie dostał nowego ataku udaru, jak wówczas, po targu w Broby, kiedy uświadomił sobie, że żyjemy z macochą w niezgodzie.