Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/71

Ta strona została przepisana.

częło kręcić się w głowie i nie wiedział czy chodzi jeszcze po ziemi.
Mimo to trzymał ciągle małą rączkę w swej dłoni i nie puszczał.
Gdy zapłonęły kolorowe lampjony, zaczęli śpiewać chórem kupiec, mający swój sklep przy kościele, jego brat, oraz Anders Öfter i jego siostrzeniec, a Jan słuchając tego, doznał wrażenia, że powietrzem wstrząsa dreszcz radosny i że go otacza fala nieziemskiej rozkoszy. Z serca znikła mu wszelka troska, odetchnął swobodnie, jakby zrzucił codzienne brzemię życia. Ciepła noc przepojona była tymi dźwiękami, a Jan nie mógł się ich oprzeć czarowi. Doznawali tego samego wszyscy w innym, lepszym świecie.
— Tak... tak... to dzień wyjątkowy... to siedmnasty sierpnia! — szepnął ktoś tuż obok Jana.
— Pewnie tak szczęśliwymi czuli się Adam i Ewa w raju! — powiedział uroczyście jeden z młodych ludzi.
Jan był tego samego zdania, miał jednak tyle przytomności, że nie puszczał rączki Klary Gulli.
Gdy śpiewać skończono, strzeliły w niebo rakiety. Leciały z sykiem, siejąc ogień wysoko po granatowem niebie, a potem rozsypywały się w mnóstwo czerwonych, niebieskich i złotych gwiazd, które spadały powoli ku ziemi. Na widok ten, Jan uczuł takie uniesienie i takie zarazem wzruszenie, że zapomniał całkiem o Klarze Gulli, a gdy przyszedł do siebie, już jej nie było.
— Ano, trudno! — pomyślał — Może uda jej się i tym razem jak zawsze i zdoła zmylić czujność karbowego Söderlinda i innych parobków, tak, że jej nie schwytają...