Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

dząc z ich kąpieli, co ranek młodsze, wystąpiły nakoniec w zwyczajnej swojej szacie z przejrzystego błękitnego blasku. Na mglistem ich czole błysnęła korona tęczy; w przepaścistych piersiach ozwał się oddech głuchego grzmotu, było to jakby hasło dla góralskiego świata — do nowego życia, pasterskiego Jakby na hasło życie to budzić się zaczęło.
Otwierały się zagrody wiejskie, skupiały się trzody, wypływały z ogniska gór, ciągnęły w setnych promieniach na dalsze polany i ginęły za wzgórzami. Jedne ginęły następowały inne, i znowu inne jak fala za falą, aż napełniły swoją powodzią całą okolicę. Gdzie rzuciłeś okiem, bielały trzody w zieleni lasów i polan; po skałach snuli się pasterze i pasterki, po uboczach dymiły się bacówki. Gdzie zwróciłeś ucho, wrzał gwar bydła, odgłos kołatek, dźwięk rozlicznej muzyki, przeciągłe echa śpiewu góralskiego. Wszystkie widoki i dźwięki splatały się niejako w jedną pieśń młodego pasterskiego świata. Ogromne słońce zachodu podnosiło ją do najwyższej wrzawy; w tej porze wszystko wracało do koszar i szałasów, wesołe i dniem ubiegłym i nocą nadchdzącą. Uciszało się w miarę jak gasła zachodnia zorza,