Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Chwila była prześliczna, jak ją opisałem słuchacze weseli, rozgrzani uciechą, dobrze usposobieni. Zażądałem cichości, i otrzymałem ją łatwo; górale lubili moje granie. Zacząłem nie bez wewnętrznej obawy. Dla czego? wszak nie pierwszy raz im grałem? wszak miałem słuchaczy nieukształconych, których nagana i pochwała powinny były, zdaje się, być mi obojętne? Drżałem jednak wewnętrznym dreszczem. Byłże to dreszcz artysty rozmiłowanego w swojem dziele i lękającego się o jego powodzenie? Byłoż to coś bardziej tajemniczego, nieodgadnionego, dreszcz przeczucia? Tej zagadki nie mogłem sobie na razie rozwikłać, nie mogłem równie otrząść się z niepokoju, a chciałem; wstyd mi było mojej słabości. Przez tę walkę znalazłem się w dziwnym stanie wewnętrzym, w stanie jakiejś gorączki, zapomnienia się, króre mi posłużyło nad moje spodziowanie. Siły ciała, energja woli rozumnej, upadły w prawdzie, ale natomiast powstało coś wewnątrz mocniejszego jak wszystko co dotąd w sobie znałem rozpłynęło się po całem ciele, owładło tak całą moją istotę, że zamieniłem się w jego machinę. Natchnienie to rozciągnęło się dalej wylało się na zewnątrz, wpłynęło w smyczek, w struny, w drzewo instrumentu; tak objęło