Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkiej kupie złota Jakbym jemu zagrał, to choćby był najtwardszy djabeł, musiałby się pokazać i dać swoich pieniędzy. Już co takiem graniem, to pewniebym go zaklął.
— Juzek dobrze mówi. Nie taki głupi jak się zdaje: szkoda że nie taki mądry jak potrzeba. Wielka szkoda że nie umie grać jak Stach, a byłby czarnoksiężnikiem.
— A toć się można nauczyć. Żebym tylko jeszcze raz posłyszał. Stachu! zacznijcie no jeszcze raz.
— Proście pierwej niech skończy — zawołał ktoś z boku.
Na ten głos nieznajomy, zwróciliśmy wszyscy oczy w stronę skąd się odezwał, i ujrzeliśmy w rzeczy samej obcego człowieka. Nikt go nie widział kiedy i jak przyszedł, a siedział jednak nie opodal od ogniska. Juhasy spojrzeli po sobie milczkiem, a w ich milczących obliczach przebijały się zdumienie, bojaźń i uszanowanie.
Ja również nie mało byłem zdumiony. Przyczyną jednak mojego zdumienia nie było nagłe przybycie nieznajomego; ale najprzód jego osoba. Ubrany był po góralsku; przez plecy wisiała długa strzelba, w ręku miał wałaszkę, za pasem parę pistoletów. Kolosalna budowa ciała, ogromne barki, dłonie