Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Myślałem że skonał; skoczyłem ku niemu, dotknąłem serca i pulsu, serce i puls biły, po twarzy zimny pot lał się strugami; było to tylko zemdlenie. Porwałem go na ręce, przyniosłem nad brzeg Dunajca, skropiłem wodą czoło i piersi, użyłem wszystkich sposobów trzeźwienia jakie mi się nawinęły, aż w końcu przywiodłem go do zmysłów.
Otworzył oczy, ale mgła półśmierci leżała na nich; oblicze ożyło cokolwiek, ale bladość omdlenia całkiem prawie została; chciał się podnieść, zaledwo mógł się ruszyć; w piersiach grało kiedy milczał; cichy głos był jego, kiedy przemówił: zdziwił się z razu stanem, w którym się znajdował i miejscem, po chwili wszystko sobie przypomiał; pamiętał każdy niemal wyraz w obłąkaniu powiedziany.
— Dziękuję ci, bracie, dziękuję za twoje staranie — mówił słabym i przerywanym głosem: — Bóg ciebie zesłał, bez ciebie byłbym zginął; miałem szalone zamiary. Ocaliłeś mnie; nigdy tego nie zapomnę. Ale kto jesteś? zapewne nie z tego miejsca; nie pamiętam, żebym cię kiedy widział. —
Nie czułem potrzeby robić przed nim tajemnicy z mojego stanu, powiedziałem szcze-