Strona:Seweryn Udziela - Wesołe opowiadania wesołego chłopca.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

z nich nie szedł. Byłem dumny, iż mnie się to udało i już naprzód myślałem, jak wszyscy będą mnie pytali o przygody pielgrzymki, a co ja im będę opowiadał.
Dzień września był piękny i pogodny. Po obiedzie wybraliśmy się razem z matką pieszo, bo to była niedaleka sąsiednia wioska. Mijaliśmy grupy ludzi i nas mijali inni. Za mostem drożyna pięła się pod górę, a z drugiej strony wzgórza zobaczyłem wioskę i kościół wśród chat. Po dwóch godzinach wędrówki byliśmy na miejscu.
Koło kościoła ścisk wielki. Po obydwóch stronach drogi porozstawiane kramy z ciastkami, piernikami, obrazkami świętych, różańcami i innemi świętościami, — całe gromady dziadów śpiewały, zawodząc na różne głosy nabożne pieśni o Matce Boskiej, ślepcy grali na lirach, inni prosili o jałmużnę, że gwar i hałas był niesłychany.
Weszliśmy do kościoła; nabożeństwo jeszcze się nie rozpoczęło, więc ludzi było niewiele. Nie mogłem usiedzieć spokojnie w ławce przy matce, wyszedłem i rozglądałem się po kościele. Obok wielkiego ołtarza były drzwi, prowadzące do zakrystji. Wsunąłem się tam, aby zobaczyć, co się tam dzieje i co się tam znajduje. Był zakrystjan, który przygotowywał szaty kościelne dla księdza,