Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Pogoń zbliżała się, na szczęście, od strony Koszykowej. Udało im się, w rzeczy samej, trzymając się wciąż w cieniu, przemknąć w Ujazdowskie Aleje i tam utonąć w mroku.
Noc była ciemna i dżdżysta.
Tymczasem Vera, zapaliwszy światło, przystanęła przed otwartą skrytką.
Na chwilę niespokojnie zabiło jej serce. Czyżby? Nie! Papiery i żółta torba pozostały nietknięte...
Ale, jaka śmiałość! Jakie ścisłe i pewne wiadomości! Wiedzieli gdzie szukać! Szuflada wyłamana, odnalezione schowanko... Jeszcze sekunda, a to, o co walczyła tak zawzięcie znalazłoby się w posiadaniu wrogów.
Och, bo nie są to napewno zwykli włamywacze...
— Jej sprawka! — pomyślała z gniewem — Ależ tupet i odwaga! Nie cofa się przed niczem! Rozumiem teraz, czemu się ukrywa! Ale kim mógł być wspólnik Bo najwyraźniej widziałam zarysy dwojga postaci, kiedy uciekali przez okno! Mężczyzny i kobiety... Z zawodowemi przestępcami się łączy panienka?
Vera musiała jednak widocznie posiadać powody, aby z nikim nie dzielić się swojemi spostrzeżeniami.
Gdy, nieco później, przybyły policjant, rozpytywał ją, czy nie zauważyła ilu było włamywaczów i czy choć w przybliżeniu nie może określić ich wyglądu, odparła najspokojniej:

— Byłam zdenerwowana, nic nie pamiętam... Wiem tylko, że strzelałam, pociągając odruchowo

121