Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

— We własnej osobie!... — uśmiechnęła się lekko — Cieszy się pan, że mnie widzi powtórnie?
— Bardzo... bardzo...
Nie kłamał. Znów odezwała się w nim ciekawość. Przybywa po walizkę i wszystko wyjaśni.
— Zresztą przygotowany byłem na odwiedziny! — mówił, prowadząc ją do gabinetu. — Uprzedziła pani wczoraj telefonicznie... Nie wiedziałem tylko o której to nastąpi godzinie...
— Przyszłam wcześniej, niźli zamierzałam... Ale tak już złożyły się okoliczności...
— Wszystko dobrze się zakończyło? — zadał obcesowe zapytanie.
— Hm... owszem...
Wykrzyknik ten zabrzmiał tak słabo, że bynajmniej nie świadczył, aby naprawdę wszystko miało zakończyć się dobrze... Przeciwnie, zadźwięczało w nim zniechęcenie, czy rozczarowanie.
Z resztą Otocki, obrzuciwszy przelotnym wzrokiem siedzącą teraz w pełnem świetle nieznajomą, sam mógł się zorjentować, iż coś poszło nie po jej myśli.
Twarzyczka nosiła wyraźnie ślady nieprzespanej nocy. Oczy miała podkrążone, policzki nieco zapadnięte, z pod kapelusika wysuwały się włosy w nieładzie, a dokoła ust wyraźnie rysował się grymas niezadowolenia. Sam ubiór był jakiś pomięty i wywalany. Wykwintny jedwabny płaszczyk nie posiadał poprzedniej świeżości, a sukienka wyglądała, jakgdyby dziewczyna gdzieś upadła na ziemię, lub błoto.

— Panno Ryto! — począł ciepło, poruszony tym

142