Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Grzesznica.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

moc? Przecież pan... Jeszcze się zastanowię... Ale przedewszystkiem... Kuferek?
— Jest!... Leży u mnie bezpieczny w szafie... Zaraz przyniosę
— Doskonale! Nie miał pan przez niego żadnych przykrości.
— Przykrości? Nie! Ale...
— Ale...
— Usiłowano go odebrać...
Dziewczyna drgnęła silnie.
— Odebrać?
— Tak! Nie chciałem tego opowiadać wczoraj przez telefon...
— Jakżeż to było?
Otocki, rad z wywołanego wrażenia, powoli powtarzał:
— Rychło po pani odejściu, zjawił się do mnie jakiś przodownik w towarzystwie tego jegomościa, który wówczas panią śledził w restauracji.
— Czerwony, podobny do buldoga?
— Tak... tak...
— Wraz z policjantem? Nadzwyczajne!
— Twierdzili, że jest pani obłąkaną, która uciekła opiekunowi, zabierając ze sobą w żółtej torebce cenne przedmioty.
— Świetne!
— Dalej twierdzili, że wiedzą, iż pani nocowała u mnie, a nawet pozostawiła walizeczkę... Chcieli przeprowadzić rewizję, ale temu się oparłem...
— A przodownik?

— Odszedł, jak niepyszny! A kiedym później spra-

144